Recenzja filmu

Gentlemen Broncos (2009)
Jared Hess
Michael Angarano
Jemaine Clement

Osobliwe manekiny

W zachowaniu i odzywkach bohaterów nie odnajdziemy zbyt wiele oryginalności. Sprawiają oni wrażenie mechanicznie powielonych na zasadzie "Hej, stwórzmy naprawdę dziwnych bohaterów".
Oryginały-nieudacznicy to wdzięczni bohaterowie filmowi, co od początku swojej kariery reżyserskiej dość udanie wykorzystuje Jared Hess. Twórca "Napoleona Wybuchowca" i "Nacho Libre" w swoim najnowszym filmie ponownie przedstawia nam całą zgraję dziwaków. Jest tu Lonnie o obślizgłym uśmiechu, który produkuje chałupniczo filmy z porno-podobną fabułą. Jest pisarz science-fiction Chevalier (Jemaine Clement), zakochany w sobie tak, że mówiąc, celebruje tembr swojego głosu (dodatkowo, dla podkreślenia dziwaczności pisarza, Hess nie pozwala mu rozstawać się ze skórzaną kurteczką o kroju "polski bazar A.D. 1990"). Poznajemy też mającego chronić głównego bohatera Benjamina – pseudo-anioła. Jego wyróżniają przede wszystkim długie, rudawe, kręcone włosy, które połączone z tegoż koloru wąsem oraz przerośniętym migdałkiem wypadają rzeczywiście zniewalająco. Gabinet osobliwości dopełnia mamuśka Benjamina, niespełniona projektantka mody tworząca ciuchy nadające się głównie na bal przebierańców.

Główny bohater na tym tle sprawia wrażenie przeciętniaka, a jednak to on ma wybitny talent. Na obozie dla pisarzy science-fiction jego powieść "Lordowie drożdży" zdobywa uznanie Chevaliera do tego stopnia, że sławny pisarz wydaje ją... pod swoim nazwiskiem. Zanim Benjamin się o tym dowie, angażuje się w ekranizację swojej książki. Niestety wizja Lonniego odpowiedzialnego za produkcję nijak nie przystaje do powieściowego oryginału. Plagiat, porażka filmu i problemy finansowe mamy – na Benjamina wszystkie te nieszczęścia zwalają się naraz.

I właściwie powinno to być całkiem śmieszne. A jednak nie jest. Perypetie młodocianego artysty wypadają nieciekawie, a on sam wygląda na strasznie znużonego (grającemu go Angarano daleko do Jacka Blacka z "Nacho Libre"). To naprawdę zaskakujące, że przy nagromadzeniu komicznych – w założeniu – bohaterów z ekranu bije taki marazm. Dlaczego? Hess zbytnio skupił się na wyglądzie postaci, natomiast nie zadbał o ich rys psychologiczny. W zachowaniu i odzywkach bohaterów nie odnajdziemy zbyt wiele oryginalności. Sprawiają oni wrażenie mechanicznie powielonych na zasadzie "Hej, stwórzmy naprawdę dziwnych bohaterów".

Natomiast strona wizualna, nie tylko jeśli chodzi o wygląd postaci, została naprawdę ciekawie wymyślona. "Gentlemen Broncos" przeplata narrację rzeczywistą (amerykańska prowincja kilkanaście lat temu) z fantastyczną – fabułą książki Benjamina w różnych wersjach. Jedna to wizja samego autora "Lordów drożdży", inna odzwierciedla wersję wydaną przez Chevaliera: ugładzoną na potrzeby masowego odbiorcy. Tu Sam Rockwell jako kosmiczny przywódca ma różowy kubraczek i cały jest bardzo glamour. W "Lordach" znalazły się również latające i strzelające jelonki oraz inne elementy parodiujące produkcje science-fiction. Hess celebruje poza tym przaśność lat 90. Te ciuchy, sprzęty... – mogą one wywoływać u niektórych widzów uczucie nostalgii. Wszystko jest w "Gentlemen Broncos" bardzo materialne, swojskie i dalekie od minimalistycznego designu współczesnej ery technologii.

Jeszcze słowo o czołówce filmu – tak dopracowaną i pomysłową rzadko można oglądać. Budzi ona wysokie oczekiwania co do całości, które niestety potem nie zostają spełnione. Jakby większość energii poświęcono właśnie jej. Napisom początkowym towarzyszy świetny utwór "In The Year 2525". Niestety, potem twórcy puszczają tę sam piosenkę jeszcze raz, czym przekonują widza, że nijak nie pasuje ona do treści filmu. W ogóle ścieżka dźwiękowa obracająca się w klimacie lat 60.-90. sama w sobie ma duży potencjał, ale została bardzo słabo wbudowana w akcję "Gentlemenów". Jedynie sekwencja, której towarzyszy "Wind of Changes", ma sporo uroku.

"Gentlemen Broncos" na pewno znajdzie kilku zagorzałych fanów. Stadionu raczej nie zapełnią, ale może zainspirowani filmem Hessa napiszą scenariusz jeszcze dziwaczniejszego (i lepszego) filmu.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones